Przyznaję się bez bicia, że należę do okładkowych srok. Czasem wystarczy piękna okładka, która przyciągnie moją uwagę, żebym wiedziała, że muszę przeczytać daną powieść. Tym sposobem trzymam właśnie w dłoniach jedną z najpiękniej wydanych w tym roku książek - oto Była sobie rzeka Diane Setterfield. Chwilę to trwało, zanim nacieszyłam się niebiesko-złotą oprawą i zaczęłam czytać. Poniżej opowiadam o moich wrażeniach.
Gospoda pod Łabędziem w Radcot to miejsce, gdzie zbierają się okoliczni ludzie, żeby wysłuchać opowieści. Tradycja gawędziarska nadaje mu wyjątkowe znaczenie, ale to nic w porównaniu z wydarzeniami, które pewnego wieczoru rozgrywają się na oczach tamtejszych mieszkańców. W gospodzie zjawia się ranny mężczyzna, trzymający w ramionach nieprzytomne dziecko...
"Niektóre rzeczy wydają się niepojęte nocą, a stają się jasne, kiedy wzejdzie słońce."

Z tego powodu, dopiero po chwili dociera do nas doniosłość momentów, których byliśmy świadkami. Powieść budowana jest też częściowo na niedopowiedzeniach, wymuszając na nas skupienie uwagi i wynagradzając nam to satysfakcjonującym łączeniem się wątków. Jest poświęcona zwykłym ludziom, ciężko pracującym każdego dnia, często padającym ofiarą nieprawdziwych osądów społecznych. Ich osobliwość, a także cechy sprawiają, że czujemy do nich sympatię. Pomaga w tym także poetycki, niemal liryczny język, który skutecznie działa na naszą wyobraźnię. Przyjemność czerpie się tutaj z czytania każdego kolejnego zdania, pięknie opisującego wszystko, co się dzieje. Warto zwrócić też uwagę na rozbudowane portrety psychologiczne wszystkich ludzi, odgrywających rolę w tej opowieści. Poznajemy ich dosyć dobrze, rozumiemy kierujące nimi motywy, a realizm ich kreacji sprawia, że czujemy z nimi pewną więź. W końcu są ludźmi, tak samo jak my.

"Takie historie lepiej opowiadać nad rzeką niż w salonie. W pomieszczeniach słowa piętrzą się, uwięzione przez ściany i sufity. Ciężar tego, co zostało powiedziane, przytłacza rzeczy, których jeszcze nie powiedziano, i może je zdusić w zarodku. Nad rzeką powietrze niesie opowieść w podróż, każde zdanie odpływa i robi miejsce dla następnego."
Spodziewałam się tutaj o wiele bardziej rozbudowanego wątku fantastycznego. Okazuje się jednak, że współcześnie napisana powieść historyczna powinna przypaść do gustu również tym, którzy nie mają zbyt wiele wspólnego z magicznymi stworzeniami. Nadprzyrodzoność opiera się tutaj na poczuciu, że coś wisi w powietrzu, znaczącą rolę odgrywa też cienka granica między rzeczywistością a opowieściami i legendami, zacierająca się szczególnie w momentach przesileń. Można więc przypisać tym elementom rolę podobną do przeznaczenia, mglistego poczucia, że tak musi być, dlatego z przyjemnością polecę tę opowieść szerokiemu gronu odbiorców.
Była sobie rzeka to urocza opowieść, która ujęła mnie swoim klimatem i niesamowitą atmosferą. Z przyjemnością, ale i spokojem składałam ze sobą wszystkie elementy tej historii, obserwując przenikające się ze sobą światy rzecznych legend i dawnej rzeczywistości. Warto mieć ją na swojej półce nie tylko ze względu na zachwycające wydanie, ale również poczucie czytelniczej satysfakcji, jakie pozostawia po sobie ta spójna i przemyślana w każdym szczególe historia. Polecam!
ocena: 9/10
Dziękuję Wydawnictwu za możliwość przeczytania książki.
Była sobie rzeka Diane Setterfield, tytuł oryginału: Once upon a river, przełożyła Izabela Matuszewska, wyd. Albatros 2020, 477 stron, 1/1
Na pewno będę czytała tę książkę i dużo sobie po niej obiecuję. 😊
OdpowiedzUsuńTo najpiękniejsza książka w mojej biblioteczce. Zdecydowanie! Mam nadzieję, że treść również mnie zachwyci - przekonam się o tym w maju.
OdpowiedzUsuń